wtorek, 31 maja 2016

26. Nawet najmniejszy miły gest pomaga uwierzyć w szczęście.




– BLAISE, CO TAM SIĘ DO CHOLERY DZIEJE?

Głośny krzyk Pansy rozniósł się po całym domu, towarzysząc odgłosom tłuczonego szkła, które słychać było z pierwszego piętra.

– Yhm, Pansy! – usłyszała dziewczyna, podpierając się rękami pod boki i wzdychając cicho. – Czy mogłabyś przynieść mi moją różdżkę?

Pokręciła głową zrezygnowana, ale chwyciła to, o co jej narzeczony ją prosił i ruszyła schodami w górę.

– Miałeś tylko zanieść te kieliszki do kredensu, Blaise. Wczoraj wieczorem! Do cholery, czemu ja muszę wszystko robić za ciebie...

Dziewczyna przekroczyła próg pokoju i westchnęła głośno, widząc go stojącego pośród odłamków szkła. Patrzył na nią nieco bezradnie i uśmiechał się przepraszająco.

– To przestaje być zabawne. – Pokręciła głową, rzucając w jego stronę różdżkę. Złapał ją szybko i jednym cichym Reparo naprawił szkody, by później przelewitować kieliszki w odpowiednie miejsce.

– Nie mam nic na swoją obronę – stwierdził, obracając się w jej stronę. – Ale wiesz… widziały gały, co brały.

Wyszczerzył się do niej, na co ona tylko przewróciła oczami. Nie była w nastroju na jego żarty.

Ślub miał odbyć się za kilka dni, a oni byli w rozsypce. Myślała, że nie będzie tak bardzo przejmować się tymi wszystkimi drobiazgami, które mogą pójść źle, ale srogo się przeliczyła. Była totalnie zestresowana. Tyle rzeczy nie było zapięte jeszcze na ostatni guzik!

Blaise wydawał się zupełnie tym nie przejmować, co dodatkowo ją irytowało. Jak mógł przechodzić obojętnie wobec tych wszystkich niedokończonych zadań? Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie zależało mu na powodzeniu tej imprezy, a przynajmniej tak Pansy odbierała brak jego zainteresowania.

Mężczyzna widząc nachmurzoną minę swojej narzeczonej, zmarszczył brwi, ale więcej się nie odezwał. Podszedł tylko do niej, na co ona delikatnie się odsunęła, dając mu do zrozumienia, że nie chce teraz jego tłumaczeń.

Westchnął cicho, ale mimo wszystko przysunął się bliżej i pocałował ją w czoło.

– Przepraszam, naprawdę – powiedział i spojrzał na nią niepewnie, a ona tylko pokręciła głową i wyszła, nie chcąc się denerwować i powodować kłótni o taką drobnostkę.

Blaise został sam, krzywiąc się do siebie. Wiedział, że Pansy tak naprawdę nie chodziło o karton potłuczonych kieliszków. Musiał coś z tym zrobić, bo nagle zdał sobie sprawę, że są na najlepszej drodze do ślubnej katastrofy.

***

Hermiona zmierzyła wzrokiem stojącego przed nią mężczyznę, który przypatrywał się jej z błyszczącymi od nadziei oczami.

– Czego ty ode mnie oczekujesz, Blaise? – zmrużyła oczy, nalewając sobie i swojemu gościowi szklankę soku.

– Żebyś dała mi jakąkolwiek wskazówkę – powiedział, bawiąc się rąbkiem swojej jeansowej kurtki. – Ostatnio ciągle chodzi naburmuszona. Na początku myślałem, że to tylko stres. No wiesz, przed ślubem. Ale teraz mam wrażenie, że chodzi o mnie. Ba! Na pewno chodzi o mnie. A ja nie wiem co robię źle. Musiała ci coś powiedzieć na ten temat.

Spojrzał na nią z błaganiem w oczach. Wiedział, że ostatnimi czasy Pansy bardzo zbliżyła się z Hermioną, więc był pewny, że kobieta może mu w jakiś sposób pomóc.

Hermiona westchnęła cicho i podparła ręce na blacie, patrząc na niego z ukosa.

– Pytanie numer jeden – zaczęła. – Czy pytałeś ją o co chodzi?

– Nie chce ze mną rozmawiać.

– Okej – westchnęła ponownie. – Zastanów się teraz, co miałeś przygotować na ten ślub.

Nastała krótka cisza. Blaise zmarszczył brwi, nie do końca wiedząc, do czego Hermiona zmierza.

– Zastanów się też, jak się z tego wywiązałeś – kontynuowała. – A potem pomyśl, co Pansy musiała zorganizować.

– Chodzi jej o to, że za mało zrobiłem? – Uniósł brwi w zdziwieniu. – Naprawdę?

– Nie do końca, Blaise. – Hermiona wywróciła oczami, bębniąc palcami po stole. – Nie widzisz, że ona pragnie trochę twojej uwagi, zwłaszcza teraz? Myśli, że przestało ci zależeć i wiesz co, wcale jej się nie dziwię.

Przez chwilę analizował słowa, które powiedziała kobieta.

– Jak tak mówisz, to wydaje się oczywiste – stwierdził z przekąsem. – Ale ja po prostu nie rozumiem kobiet.

– Daj jej do zrozumienia, że się interesujesz – dodała łagodniejszym tonem. – Nie chcesz chyba, żeby zaczęła wątpić w wasze małżeństwo zanim się w ogóle zacznie.

Blaise wyraźnie się rozpogodził.

– Jesteś nieoceniona, Hermiono – westchnął i chwycił szklankę soku, a ona uśmiechnęła się delikatnie. – A właściwie, to gdzie jest Draco?

Wziął łyk, patrząc uważnie na dziewczynę. Wzruszyła ramionami.

– Mówił, że ma coś do załatwienia na mieście. A co?

– Chciałem upewnić się, że ma moje obrączki. No wiesz, ostrożności nigdy za wiele.

Hermiona zaśmiała się, kręcąc głową.

– Draco jest bardzo ostrożny w takich sprawach. Nie zgubił ich, a jeśli nawet, to pewnie pierwsze co by zrobił, to poleciał do jubilera i odkupił takie same.

Oczy Blaise’a zalśniły w przerażeniu.

– Myślisz, że…?

– Nie, nie – zaśmiała się znów, klepiąc go po ramieniu. – Uspokój się, na pewno ma je schowane w bezpiecznym miejscu.

– Oby, bo to obrączki mojej babci, wykute przez gobliny. Raczej nie znajdzie podobnych u żadnego jubilera.

– Możesz na niego poczekać, właściwie to zaraz powinien...

Nie zdążyła dokończyć zdania, gdy usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi i stukot butów w przedpokoju.

– O wilku mowa – wyszczerzył się, a ona była szczerze zaskoczona, że tak trafnie przewidziała powrót Malfoya.

Już po chwili do kuchni wkroczył blondyn. Przywitał się z obojgiem, a gdy Hermiona zauważyła, że jego włosy były delikatnie zmoczone, rzuciła mu pytające spojrzenie.

– Nie zdążyłem się teleportować zanim zaczęło padać – wyjaśnił, biorąc z ręki Hermiony szklankę, pociągając spory łyk i oddając jej, gdy była już prawie pusta.

– Mogłeś nalać sobie sam – zauważyła, unosząc brew.

Draco posłał jej całusa w powietrzu, na co ona i Blaise parsknęli śmiechem. Blondyn nie przejął się tym zbytnio, tylko utkwił swój wzrok w przyjacielu.

– Co cię tu sprowadza? – spytał, rzucając podejrzliwe spojrzenie w kierunku Hermiony.

Ciemnoskóry wzruszył ramionami i uśmiechnął się do niego.

– Zwykłe pogaduchy – stwierdził, ignorując powątpiewający wzrok Draco. – Ale skoro już tu jesteś, to musisz mi powiedzieć, czy moje obrączki znajdują się bezpiecznie na terenie tego mieszkania i czy mogę je zobaczyć?

Draco zmrużył oczy i założył ręce na piersi.

– Zabini – zaczął, poważnym tonem. – Naprawdę nie ufasz mi na tyle, by wiedzieć, że tak cenne przedmioty, jak twoje obrączki ślubne, nie są u mnie stuprocentowo bezpiecznie? Naprawdę myślisz, że mógłbym schować je w jakimś łatwo dostępnym miejscu? Czy NAPRAWDĘ sądzisz, że jestem nieodpowiedzialnym świadkiem? Ja przepraszam bardzo, ale czym według ciebie jest zaufanie, co?

Hermiona zaśmiała się cicho, a na twarzy Blaise’a pojawiła się konsternacja. Draco wciąż patrzył na niego bezlitośnie poważnym wzrokiem. Czarnoskóry uniósł więc ręce w geście kapitulacji i wstał od stołu.

– Przepraszam, że w ogóle o tym wspomniałem – powiedział z taką samą powagą i skłonił się teatralnie. Szybko podziękował Hermionie za rozmowę, mrugnął w stronę przyjaciela i wymaszerował z mieszkania, układając w głowie scenariusz przeprosin Pansy.

Gdy drzwi wejściowe za nim się zamknęły, Hermionę coś tknęło. Spojrzała na blondyna, który teraz zrobił się nienaturalnie blady.

O nie.

– Draco, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że… – zaczęła, ale nie musiała kończyć, widząc jego lekko spanikowany wzrok.

– TAK, Hermiono. Nie mam zielonego pojęcia, gdzie są te obrączki!



 
***


Szukanie zajęło im całe popołudnie. Ponieważ, jak wspomniał dziewczynie Blaise, były to magiczne obrączki wykute przez gobliny, nie można było ich przywołać zaklęciem, więc musieli uciec się do tradycyjnych metod.

Draco chodził podenerwowany po całym mieszkaniu, bezowocnie próbując przypomnieć sobie, co z nimi zrobił. Odtwarzał w głowie i na głos całe spotkanie z Zabinim, próbując dojść do tego, gdzie je położył.

Czuł się głupio, bo ostatnia myśl, jaką im poświęcił, była właśnie tego wieczoru, gdy je dostał. Zupełnie o nich zapomniał i obowiązki świadka kojarzyły mu się tylko z przygotowaniem wieczoru kawalerskiego. Z tego wywiązał się akurat świetnie, bo ostatnia kawalerska impreza Blaise’a była naprawdę niezapomnianym wydarzeniem (wprawdzie Hermiona ciągle wypominała mu, że zwymiotował na jej ulubione buty, ale zdążył je już odkupić).

Wśród tego zamieszania, totalnie zapomniał o tym, że przecież tego dnia, gdy Blaise prosił go o zostanie świadkiem, dał mu swoje obrączki. Delikatnie mówiąc, był w poważnych tarapatach.

Hermiona przeglądała pergaminy w jego biurku, w poszukiwaniu pudełka, które Draco w roztargnieniu mógł gdzieś tu wcisnąć. Nie chciała być pesymistką, ale miała wrażenie, że jeśli ten ślub odbędzie się w sobotę bez żadnych komplikacji, zdarzy się prawdziwy cud.

– Jestem najgorszym świadkiem na świecie – powiedział, wchodząc do pokoju, niestety z pustymi rękami. Podczas gdy ona zajmowała się jego dokumentami, on przeszukiwał pudła, które niedawno zniósł do piwnicy. – Jeśli kiedykolwiek ktoś poprosi mnie o bycie świadkiem na jego ślubie, odwiedź go od tego pomysłu.

– Zapamiętam – odmruknęła, przerzucając kolejne strony.

Draco po raz kolejny zaczął przechadzać się wzdłuż półek, wytężając umysł.

– Przysięgam, jeśli tego nie znajdę, to… WIEM!

Hermiona aż podskoczyła, słysząc jego triumfalny ton. Westchnęła cicho, wystawiając głowę znad piętrzących się pergaminów.

– Potter ma myślodsiewnię, prawda? Zobaczę co zrobiłem z tym cholernym pudełkiem.
Dziewczyna uniosła brwi, zdziwiona, że sama nie pomyślała o tym wcześniej. Chciała pogratulować mu dobrego pomysłu, ale zanim zdążyła otworzyć usta, zdążył wybiec z mieszkania.


– Mężczyźni – mruknęła tylko, opadając na krzesło i kładąc rękę na swoim wydatnym brzuchu.

Draco, wpadł do gabinetu Harry’ego, i nie zważając na jego rozbawioną minę, wyjaśnił całą zaistniałą sytuację. Potter odsunął się od biurka, pozwalając mu użyć swojego magicznego naczynia, znajdującego się w jednej z szuflad.

Gdy Draco wynurzył się z myślodsiewni, Harry nadal obserwował go z rozbawieniem. Bawił go zwłaszcza wyraz ulgi, który odmalował się na bladej twarzy Malfoya.

– Dziękuję ci bardzo! – blondyn rzucił w pośpiechu, zupełnie niemalfoyowskim tonem, a przez głowę aurora przemknęła myśl, że mężczyzna staje się dziwnie innym człowiekiem, gdy mu na czymś zależy.

Hermiona nie zdążyła zmienić miejsca na krześle, gdy usłyszała dźwięk teleportacji przed drzwiami i dwa pospieszne dzwonki. Zaśmiała się cicho do siebie, myśląc o tym, że Draco nie wziął przecież kluczy. Wpuściła go więc do środka, a on pognał do swojej sypialni, pozostawiając po sobie tylko zapach perfum. Z zaciekawieniem ruszyła za nim i zastała go przekopującego całą zawartość szafy.

– To musi gdzieś tutaj być – wymamrotał, odrzucając kolejną parę spodni. W końcu jednak z jego ust uciekł triumfalny okrzyk, kiedy chwycił w ręce szarą marynarkę i wyciągnął z jej kieszeni małe, niebieskie pudełko.

Westchnął z ulgą i przeniósł swój wzrok na stojącą w drzwiach Hermionę.

– Nie znoszę tej marynarki, więc nie miałem jej na sobie od tygodni – wyjaśnił, wstając. Otworzył delikatnie wieczko, zerkając, czy obie obrączki znajdują się na właściwym miejscu, a potem szybko je zatrzasnął, jakby bojąc się, że mogą uciec. Rozejrzał się po pokoju, krzywiąc na bałagan, który zrobił, ale to nie było teraz najważniejsze. W końcu, po dłuższej chwili wahania, wyciągnął puzderko w jej stronę.

– Schowałabyś to gdzieś do soboty? Ufam ci bardziej niż sobie.

Hermiona zaśmiała się, ale wzięła na siebie tę odpowiedzialność i zaniosła obrączki do swojej sypialni.




***


Kiedy w sobotę przed południem Pansy stała przed lustrem, przyglądając się swojemu odbiciu, nie mogła uwierzyć, że to wszystko naprawdę się dzieje. Miała wyjść za mąż za swojego najlepszego przyjaciela. Za kogoś, komu bezgranicznie ufała i którego kochała.

To prawda, Blaise potrafił ją niesamowicie zdenerwować, ale potrafił też zmiękczyć ją jak nikt inny. Kiedy przed kilkoma dniami wbiegł do domu z bukietem jej ulubionych lilii, przepraszając prawie na kolanach za to, że był ignorantem i całując mocno, nie mogła się na niego dłużej gniewać. Zwłaszcza, że od razu wziął na siebie problem tortu i ciast (niemiły cukiernik próbujący dokonywać nieustalonych zmian w menu od razu po wizycie Blaise’a zmienił swoje postępowanie) i zaoferował się jeszcze w kolejnych pięciu rzeczach.

To prawda, może zareagowała wcześniej zbyt ostro, ale stres przedślubny był wystarczającym usprawiedliwieniem. A jej narzeczony mógł przynajmniej po raz kolejny jej zaimponować.

Według jej opinii, wyglądała całkiem ładnie. Na pewno niecodziennie, ale przecież tego wymagała okazja. Jej ciemne włosy, zwykle rozpuszczone, teraz upięte były w misternego koka i tylko kilka specjalnie wystylizowanych pasemek wydostawało się na zewnątrz. Podniesione do góry kosmyki uwydatniały jej smukłą szyję i sprawiały, że wycięcie na plecach w jej sukni robiło jeszcze bardziej spektakularne wrażenie.

– Można? – usłyszała cichy głos Ginny i gestem zaprosiła ją do środka. Razem z Hermioną pomogły jej się ubrać (co – ku ogólnemu zaskoczeniu – zaakceptowała nawet wiecznie niezadowolona ze wszystkiego pani Parkinson), ale wyszły na chwilę, by dać jej czas na spotkanie z matką i siostrą. Teraz była już tylko ze swoimi przyjaciółkami, przyglądając się przez chwilę swojemu ślubnemu wyglądowi.

– Wyglądasz na szczęśliwą – stwierdziła Hermiona, wchodząc do pokoju zaraz za Ginny.

– Jestem szczęśliwa – powiedziała, będąc całkowicie pewna swoich słów. – No ale dobra, miejmy to wszystko już za sobą.

– Rozumiem – zaśmiała się Ginny. – Niby najszczęśliwszy dzień twojego życia, ale stres jest taki, że lepiej jakby było już po.

Pansy pokiwała głową i westchnęła cicho. Rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę lustra, przygładziła koronkowy materiał sukni i zrobiła krok w stronę drzwi.

– Już czas.




***


To, co Hermiona najbardziej uwielbiała w ślubach, wcale nie było związane z dekoracjami, muzyką, pięknymi strojami, czy nawet tym miłym, ślubnym klimatem.

Hermiona najbardziej lubiła wzrok pana młodego, który widzi swoją wybrankę idącą w jego stronę. W tym wzroku można było znaleźć wszystkie emocje, które tak naprawdę zbierały się w te jedno, obezwładniające uczucie, jakim była miłość.

Gdy spoglądała na to, w jaki sposób Blaise zerka na zbliżającą się do ołtarza Pansy, życzyła sobie mocno, by ktoś kiedyś patrzył na nią w ten sposób. A potem poczuła czyjąś rękę chwytającą ją ukradkiem i uśmiechnęła się do siebie.

Nie musiała nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, że też uśmiechnął się delikatnie. Odwzajemniła uścisk i obserwowała jak Blaise Zabini i Pansy Parkinson stają się małżeństwem.


Po zakończonej ceremonii, która odbywała się w namiotach wzniesionych w ogrodzie znanej czarodziejskiej restauracji Pod Magiczną Różą, wśród gości zapanowało poruszenie. Każdy chciał złożyć życzenia Młodej Parze i popatrzeć na ich pierwszy małżeński taniec. Hermiona obserwowała to jednak z daleka, nie chcąc pchać się do pierwszego rzędu. Nie była w stanie, jako kobieta w zaawansowanej ciąży, uczestniczyć w tych dziwnego rodzaju przepychankach.

Gdy tylko udało jej się ucałować nowożeńców, zamiast podążyć za tłumem na parkiet, udała się do swojego stolika, powstrzymując ochotę na głośne ziewnięcie.

Nie wyspała się zbyt dobrze, ponieważ Caleb dawał o sobie coraz mocniej znać. Do porodu zostały ostatnie tygodnie i Hermionie było coraz ciężej schylać się, pokonywać na pieszo dłuższe dystanse czy po prostu dłużej stać. Noce też nie należały do najprzyjemniejszych. Jedyną pozycją, w jakiej umiała się wyspać, było ułożenie na boku z poduszką pomiędzy nogami.

– Maluch daje się we znaki, co? – usłyszała skrzekliwy głos. Odwróciła się, by ujrzeć nieco podstarzałą kobietę, o wydłużonej twarzy i nieco wyłupiastych oczach. Z zaskakującą jak na jej wiek sprawnością, odsunęła sobie krzesło i przysiadła się do Hermiony.

– Tak, jest dosyć niespokojny – odpowiedziała, uśmiechając się lekko.

– Marietta Parkinson – powiedziała kobieta, wyciągając w jej stronę kościstą dłoń, którą Hermiona niepewnie uścisnęła. – Jestem ciotką Pansy z drugiej linii i jej, trochę starszą niż by wypadało, matką chrzestną. Pani nie musi się przedstawiać, panno Granger.

Hermiona zdobyła się na kolejny uśmiech, ale powiedzieć, że było jej w tym momencie niezręcznie, to spore niedopowiedzenie.

Starsza kobieta jednak nie pozwoliła na to, by przy stoliku zapadła cisza. Ochoczo rozpoczęła rozmowę, może bardziej przypominającą monolog niż dialog, ale Hermiona zaczęła się czuć trochę pewniej.

– Zawsze myślałam, że Pansy skończy z młodym Malfoyem – stwierdziła podczas wywodu na temat Blaise’a i tego, czy był odpowiednim wybrankiem dla jej córki chrzestnej, na co dziewczyna zakrztusiła się pitą właśnie wodą. – Ale jak widać, los płata różne figle. Kiedy możemy spodziewać się ślubu, moja droga?

Hermiona zaczerwieniła się jak piwonia, ale na szczęście zanim musiała wymyślać jakąś sensowną odpowiedź, do stolika podszedł właśnie temat ich rozmowy, czyli Draco.

– Och, przepraszam, że przeszkadzam – powiedział zaskoczony, widząc panią Parkinson przy stole razem z brunetką.

– Ależ Draco, ty nigdy nie przeszkadzasz – odrzekła kobieta, uśmiechając się w jego stronę. Usiadł więc przy Hermionie, rzucając jej pytające spojrzenie, ale ona nie odpowiedziała, sącząc wolno wodę. Nie umknęło jego uwadze, że była lekko zaczerwieniona, więc z zaciekawieniem zwrócił się w stronę ciotki Pansy.

– Właśnie o tobie rozmawiałyśmy, kochaniutki. Pytałam się panny Granger kiedy zamierzacie się pobrać. W końcu dziecko już w drodze!

Hermiona odchrząknęła cicho, a Draco zrozumiał, dlaczego była taka zarumieniona. Uśmiechnął się delikatnie.

– Pani Marietto, czy żyjemy w średniowieczu? – spytał, a dziewczyna pomyślała, że ton jego głosu umie oczarować dosłownie każdą kobietę. – Ale na to też przyjdzie pora.

Wzrok obojga spoczął na speszonej szatynce. Uśmiechnęła się słabo w ich stronę, spuszczając jednak swój wzrok na kolana. Nie lubiła tematu swojego ślubu.

Z tej bardzo dziwnej sytuacji, na szczęście, wyrwała ich mama Pansy, która poprosiła swoją krewniaczkę o zajęcie miejsca przy właściwym stoliku. Z delikatnym mrugnięciem w ich stronę, Marietta wstała z krzesła i ruszyła za panią Parkinson.

Hermiona patrzyła chwilę jak odchodzą, ale później rozejrzała się wkoło. Tak naprawdę nie miała chwili, by podziwiać misternie wykonane dekoracje i kwiatowe kompozycje, które wyróżniały się w ogrodzie. Z tego co mówiła jej Pansy, to właśnie jej matka zajęła się przygotowaniem miejsca ślubu i wesela, choć kobiety nie pozostawały w najcieplejszych stosunkach. Nie dziwiła się jednak, że wszystko było tu zapięte na ostatni guzik, ponieważ pani Parkinson sprawiała wrażenie bardzo oschłej, ale idealnie zorganizowanej osoby.

– Pięknie tu – powiedziała, bardziej do siebie, niż do siedzącego obok blondyna, ale on pokiwał głową, również rozglądając się wkoło.

– Właściwie to, dlaczego rozmawiałaś z Mariettą? – spytał, widocznie ciekawy zaistniałej przed chwilą sytuacji.

– Przysiadła się. – Hermiona wzruszyła ramionami, pociągając kolejny łyk wody.

– Z pewnością była zainteresowana twoją osobą – powiedział i uśmiechnął się pod nosem. – Moja matka nigdy nie mówi o niej dobrze, bo to stara plotkara, choć umie sprawiać wrażenie miłej osoby. .

– Z całą pewnością – mruknęła. Miała dość doświadczenia z ludźmi uważającymi plotkowanie za styl życia, by nie wiedzieć, że czasem są aż nadto mili.

Siedzieli w ciszy, z daleka obserwując przytulonych w tańcu nowożeńców i wsłuchując się w wygrywaną przez zespół spokojną melodię. Tłum już się rozrzedził, a goście porozchodzili się do swoich stolików, więc nie mieli problemu z dostrzeżeniem błogich uśmiechów na twarzach Blaise’a i Pansy oraz delikatnych pocałunków składanych sobie co jakiś czas.

Po chwili do stolika dołączyli państwo Potter i Luna z Nevillem, którzy również zostali zaproszeni na wesele (Pansy o dziwo zaprzyjaźniła się z obojgiem, co może nie szło w parze z wielką aprobatą Blaise’a, ale on starał się to akceptować).

Blondynka, ubrana w długą, jasnożółtą suknię – nie porzuciła zwyczaju swojego ojca, by przyodziewać coś tego koloru podczas uroczystości ślubnych – wyglądała bardzo ładnie, co nie umykało uwadze mężczyzn siedzących naokoło.

Wszyscy włączyli się w rozmowę na temat podróży, którą zapoczątkował Neville, ale zaczęła ona coraz bardziej zbaczać z tematu. Gdy podano do stołu obiad, rozmawiali już o magicznych nowościach w świecie różdżek, ale Hermiona pozostawała bierna. Była zbyt rozproszona, by myśleć o czymkolwiek innym, ponieważ Draco, zupełnie nieświadomie położył pod stołem rękę na jej kolanie. .

W myślach ganiła siebie za swoje ciążowe libido, a potem, próbując skupić się na rozmowie, zabrała się za jedzenie.

Malfoy był chyba jedynym obecnym przy stole, który nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dużo małych, ale uroczych gestów wykonywał w stronę Hermiony. Oczywiście podawanie jej jedzenia czy picia nie było niczym nadzwyczajnym, ale w połączeniu z obejmowaniem jej oparcia ramieniem czy chwilowym przytrzymywaniem dłoni, łączyło się dla ich znajomych w bardzo miły obraz zakochanego człowieka. Dla Hermiony zresztą również.

Gdy zaczęło się ściemniać, a coraz więcej osób wstawało od stołu, by zatańczyć, ona również została wyciągnięta na parkiet przez blondyna choćby na jeden kawałek. Było to utrudnione ze względu na jej sporej wielkości brzuch, ale śmiejąc się z własnej nieporadności, przetańczyli dobrych kilkanaście minut, delikatnie kołysząc się w boki.

Draco chwycił jej dłoń i wyprowadził z parkietu, zabierając Hermionę na przechadzkę po oświetlonym małymi lampkami ogrodzie. Na dróżkach, wokół których rozprzestrzeniały się mini sadzawki i wielkie kwiatowe kompozycje, często można było spotkać również sporej wielkości lampiony, które nadawały miejscu ciekawego klimatu.

– Ile chciałabyś mieć dzieci? – spytał niespodziewanie, na co ona aż przystanęła, zaskoczona jego pytaniem. Roześmiał się na widok jej reakcji i szturchnął ją w ramię. – Spokojnie, to nie żadna deklaracja.

– Nie mam nic przeciwko deklaracjom – wymamrotała, na co Draco uśmiechnął się pod nosem. – I chyba trójkę. Chłopca, dziewczynkę i znów chłopca. Zawsze tak sobie to układałam, choć wiadomo, że uzyskanie akurat takiej kolejności graniczy z cudem. A ty?

Draco zastanowił się przez chwilę, bezwiednie masując kciukiem jej dłoń.

– Nie mam określonej liczby, ale nie pogniewałbym się, gdyby było ich więcej niż dwójka. Zawsze chciałem mieć rodzeństwo, bycie jedynakiem jest do bani.

– Piąteczka – powiedziała Hermiona, wyciągając w jego stronę drugą rękę, a on spojrzał na nią zdezorientowany. Zaśmiała się. – To taki mugolski gest, kiedy kumple się zgadzają ze sobą w jakiejś kwestii, albo po prostu witają. Patrz.

Chwyciła jego drugą dłoń i z delikatnym klaśnięciem uderzyła o swoją. Draco patrzył na jej poczynania rozbawiony, a potem powtórzył jej gest.
– Piąteczka – zaśmiał się, a ona zawtórowała mu jeszcze głośniej.



***


Gdy wszyscy goście zaczęli się zbierać, Draco i Hermiona również stwierdzili, że na nich już czas. Podziękowali gospodarzom (Blaise, mimo późnej pory, wyglądał na tak radosnego jak jeszcze nigdy i na krok nie odstępował swojej żony), a później udali się do auta, które stało na parkingu. Malfoy nie pił w czasie imprezy, zgodnie z postanowieniem abstynencji na czas ciąży Hermiony, więc przyjechali i mieli odjechać jego samochodem.

Draco oczywiście otworzył przed nią drzwi, a ona – ledwo przytomna – opadła na siedzenie. Była strasznie zmęczona, dlatego blondyn nie zdziwił się, że po kilku minutach jazdy już spała.

Droga była spokojna i wcale się nie dłużyła, gdy mógł co jakiś czas zerkać na śpiącą Hermionę. Jego Hermionę.

Wiedział, że brzmiało to dziwnie, ale wprost uwielbiał patrzeć na nią, gdy spała. Prawdę mówiąc, uwielbiał to robić zawsze, ale podczas snu wydawała mu się jeszcze piękniejsza niż zazwyczaj. Marszczyła swój niewielki nosek, a kosmyki jej nieposkromionych włosów opadały na czoło, wręcz prosząc by je odgarnąć.

Gdy dojechali na miejsce, nie chciał jej budzić, więc wziął ją w ramiona (ostatnio powrócił do ćwiczeń, więc nawet mimo zaawansowanej ciąży, nie wydawała mu się bardzo ciężka) i zaniósł do środka. Miał mały problem z otworzeniem drzwi, ale po dłuższych zmaganiach, wszedł do mieszkania.

Niewiele myśląc, zaniósł ją do swojej sypialni i ułożył na łóżku, zdejmując z jej stóp buty. Już dawno chciał zaproponować wspólny pokój, ale nigdy nie było na to okazji. Jej obecne lokum mogliby przerobić na sypialnię Caleba, o której trzeba było przecież zacząć już myśleć.

Kiedy ułożył się obok niej tej nocy, nadal pachniała swoimi perfumami i truskawkami, których woń zawsze brała się w jej otoczeniu, tak naprawdę nie wiadomo skąd.

Z myślą, że może tak zasypiać już zawsze, zapadł w twardy sen.

~*~*~*~*~*~*~*~*~

Kochani!

Przychodzę z nowym rozdziałem, jak obiecałam – jeszcze w maju. Czy wiecie, że dokładnie jutro (tj. 1 czerwca) mijają dwa lata od początku tej historii? Dopiero ostatnio sobie to uświadomiłam! Specjalne buziaki dla wszystkich, którzy czytają mnie od samego początku, a wiem, że są tu i tacy :) Poczyniłam duży progres, co widać po moich pierwszych i najnowszych rozdziałach, z czego bardzo się cieszę, bo to znaczy, że nie były to zmarnowane dwa lata.

Do końca pozostały… dwa rozdziały i epilog! Tak, już na pewno. Mam plan wszystkich wydarzeń do końca i jak wiecie, epilog napisany w całości, który teraz tylko dopieszczam.

Co myślicie o tym rozdziale? Dajcie koniecznie znać!
Przepraszam, że z braku czasu nie odpowiedziałam na wszystkie komentarze pod ostatnią notką, postaram się to nadrobić.

Ps. Dziś Patronuska miała wyjątkowo dużo do roboty, aj te moje roztargnienie. Dziękuję, kochana :*